Nadspodziewany atak zimy
I opadła kurtyna bieli
zbawienna powłoka nad brzydotą gliny,
szpony drzew sięgających ku gwiazdom
wykrzywione w pośmiertnych skurczach niespełnienia
Zakola rzeczne pędzą rozpaczliwie
omiatane wstęgami powietrza
starając się uciec od mrozu
który skuje je ograniczając dostęp światła
A światło?
Ostrza promieni wciąż tną
związki tlenu z azotem
lecz nie wchodzą już jak w masło
potęgując poczucie ciszy...
I zapadły się góry
balastem bieli obciążone
Starając się nie stracić na uroku
demonstrują swoją surowość
A ludzie?
Zaszyli się w swoich egołupinach
świadkami burzliwej polemiki
Czerni z Bielą
jowok
|