Deszcz płomieni
Stoję w deszczu płomieni,
W mym ręku drży reszta ulatującej nadziei.
W smoczym poranku rażony strumieniem bladego światła,
Próbuję złapać każdą nadarzającą się chwilę.
Chcę choć przez moment poczuć smak radości,
Lecz lodowaty podmuch płomieni odurza mnie i odpycha.
Pożoga w ślad demona ukazuje mi dwoje drzwi,
Z których obie pary prowadzą mnie ku bezkresnej nicości.
Na moje ciało spadają krople ognia,
Ale moje cierpienie jest nieme i bezbolesne.
Płomienie, które powinny mnie zabić,
Ranią mnie lekko w swoim diabelskim tańcu.
Nie mogąc żyć własnym życiem,
Jestem nikim...
Jestem, ale mnie nie ma...
Pełzam jak rozjarzony cień,
Nie chcę żyć,
Ale nie chcę też umrzeć.
Jak w śmiesznym opowiadaniu,
Jestem samobójcą bojącym się śmierci.
Jestem bezwartościowy w swojej wartościowości,
Pogrzebany żywcem w kopcu błędów.
Pein
|