Bursztyn
Znów cię ujrzałem, piękną, gorącą,
Dumnie gotową i czymś tętniącą.
Jak z wnętrza bursztynu w księżyca blasku,
Jakbyś leżała naga na piasku
I zatapiając słuch w oddechów toni
Zasypiasz z rozkoszą w mej drżącej dłoni
A ja się lękam, boję się nawet
Czy to, że jesteś to nie przypadek,
Czy kaprys losu, lub dowcip Boga.
Nie wiem
I do jutra nie chcę wiedzieć moja droga
Bo cóż z myślenia, że słońce wstanie,
Że ty odejdziesz, a ja zostanę.
Nie mówmy o tym, lecz dziś jeszcze
Pójdźmy na łąkę, pomiędzy świerszcze.
Gdzie trawy szumiące nas ukołyszą,
A ludzie westchnień twych nie usłyszą.
Spojrzymy razem na gwiazd ornament
I nasze usta się połączą same.
Utonę twym oddechem, a gdy spojrzysz spłonę,
Na skórze poczuję twe usta rozognione.
I nie zniosę myśli o rozstaniu.
Tej metafory, że wszystkie kwiaty więdną,
A nasze drogi się jutro rozejdą.
przerwa
|