ciężar słów, czyli pożegnanie ostateczne
w kątach miasta budzi się
niedziela. mgła rozpuszcza
tanie dzielnice. mijam spalone deszczem
domy. czubkiem buta kopię
wspomnienia suche jak liście. postanawiam, że będę
niemową. po słowach zostaje
osad, który tak trudno zetrzeć, a wszyscy wciąż patrzą
między linie warg. tym razem w milczeniu
chowam cię pod skronie. powiedz jak ci jest
za mgłą. rzędy przypuszczeń wycierają światło
z powietrza. zaledwie wczoraj rzuciłeś się
na pożarcie stadu
wściekłych chmur. wystarczył jeden krok
byś stał się odległy o tysiące,
miliony gwiezdnych lampek. przepraszam,
naprawdę nie potrafię całować nieba.
oliwkab
|