Senność
Nieobecność.
Bezosobowy pokłon.
Krzyk mew, pustostany.
Fioletowa plama spływa ze ścian,
wygięta bezdźwięcznym płaszczem paranoi.
Cielistość w horyzoncie wyrzeźbiła
ogromny kamień,
w miejscu gdzie słońce powinno wschodzić.
Pełno jej tutaj.
Nie zdążyłam zniknąć
by się pojawić...
Nie dostrzegłam siebie jeszcze,
by powrócić do dawnej postaci.
Szyba w oknie
tonie,
deszczem moich grzechów.
Trzydzieści cztery minuty po północy.
Magdis
|