lights
Drżącymi podmuchami powietrza Cię wołam.
Bezpretensjonalnie nieuchwytny stoisz po drugiej stronie rzeki.
I uśmiechasz się -
a oczy Twoje utrzymują na powierzchni.
Rozchylam wnet wargi, chcąc zatrzymać Cię na dłużej.
Tragicznie odległe Twe serce od moich chudych rąk.
Oczyma radośnie przewracasz -
a śmiech Twój właściwą wskazuje drogę.
I już drobne pięści na koszuli idealnej zaciskam.
Wokoło ohydnie codzienny teatr ludzkich kart uderza w nasze ciała.
Wśród nich Ty -
a światła znów odzyskują stałą barwę.
Roziskrzonymi oczyma odnajduję talię Twoich uczuć.
Klatka piersiowa na ostre strzępy nagle rozerwana, woda wlewa się do krtani -
a serca, a oczy, a śmiech, a ciała wspólnym światłem określają tlen.
Lazareth
|