Kiedy wieczorem czerń zaścieła swą paletę A księżyc nie wzmaga nadziei na sile Wtedy samotność patrzy mi w duszę Szkli wpół przymknięte oczy Gdy dłonie w próżnię trafiają A dojrzałych czereśni kosz cudu nie czyni Jestem już martwa Trwam czekając na płomień spalenia Kiedy kolejny ranek zwiastuje słońca wędrówkę A ptaki wbijają skrzydła w chmur zagony Wstaję by wyjść naprzeciw Jeszcze jeden krok w przemijanie
chwilka