Prawdziwa Miłosci
Skroń, cierniowy wieniec przyzdabia
Twarz krwią i potem zalana.
Plecy poorane ranami
dzierżący bicz- był nieubłagany.
Do rąk przywiązali masywną belkę.
Kazali iść. Iść na mękę.
Pierwszy krok. Drugi. Trzeci.
Jeden z cierniowych kolców
w czoło boleśnie się wwiercił.
Przez związane ręce nie zasłoniłem torsu,
gdy upadłem na ziemię.
A Oni podbiegli i bili mnie.
Chcieli złamać moją wolę.
Odzyskał nad nogami kontrolę,
Podniósł się z trudem.
I szedł. Twarz ma pokryta brudem.
Jeszcze dwukrotnie upadł
A wtedy Go bito, opluwano.
Litować się nad Nim nie chciano.
Od Nich Mógł liczyć jedynie na wzgardę.
Kazali kontynuować bolesną pielgrzymkę. spotkał Szymona i Weronikę.
liczył na współczucia odrobinę
Lecz Sam cierpiał za cudzą winę.
Bo miłości Mu kazała
Bo miłości ta wygrała
Gdy na górze już był.
I zdjęli ciężar z Niego
Pomyślał: ''Mam ulgi chwilę, choć to nie koniec, wybacz im Ojcze bo nie wiedzą co czynią''
Złączyli belki obie.
Zdarli ze Niego resztki szat i godności
Przybili dłonie za pomocą gwoździ.
Przeszywający ból, cierpienie.
Krew obryzgała oprawców i ziemię.
Powoli podnieśli Go na krzyżu.
Otworzył usta w niemym krzyku w westchnieniu modlitwy.
Powietrze opuściło płuca,
oczekiwał boleści końca.
Umierał. Sam.
Nawet Bóg - Ojciec mnie opuścił.
Cierpiał Łkał.
Jakiś żołnierz z Jego boku krwi upuścił.
I nagle nic nie czuł.
Nareszcie. Umarł.
Bo to miłości Mu kazała
I zmartwychwstanie ludziom w niebie dała
Madame_Heloiza
|