pocałunek
Dzień jak co dzień. Brudnoszare niebo
Pełne łez. Słońce schowane za parawanem
Z chmur. Jakby z wielkiego żalu
Za straconym porankiem który mógł
Jeszcze długo lśnić blaskiem
Odbitym w twoich oczach. Jakby ze wstydu
Szczerego że księżyc od niego w nocy
Szerzej się uśmiechał do gwiazd
Prześlicznej urody migających beztrosko.
Dzień jak co dzień. Wschód
Jak to wschód budzi się niechętnie
(jak pewna pani leżąca kiedyś obok mnie)
I z zażenowaniem oświetla horyzont.
Wolałby pomarzyć jeszcze o komecie
Która mknie z rozwianymi włosami
Do miejsca znanego bogom jedynie. We śnie
Odkrywanego za każdym razem na nowo.
Dzień jak co dzień. Południe
Jak to południe niezmiennie wskazuje
Poprawnie tą samą godzinę
Zarówno ludziom godnym jak i nieprawym.
Granicę umowną pomiędzy przedpołudniem
A popołudniem. Wdechy i wydechy
Zdarzeń. Wstrząs i gorączka w jednym.
Dzień jak co dzień. Mija raz po raz.
Aż zauważyć trudno. Chyba że się czeka
Jak na pocałunek na dobranoc
Namiętny i czuły. Albo na odczepnego
Dany na chybił - trafił. Do bólu oczu
Przenikającego na wskroś. Aż się chce wpatrywać
W zachód niczym wsłuchiwać w śpiew
Z głębi duszy po ostatnie tchnienie.
p_s
|