Z przedobrzenia
Przedobrzyłam pieśni słowicze, teraz milczeniem zaszyte usta
Drzew, posągów żywych, lecz martwych już na jawie.
Przełykam ślinę, kamieniem biedy dławię się, duszę.
Płaczą nad grobem szarym tylko sędziwe grusze...
Milczą echa, upadają serca od nadmiaru deszczy
Na sam dół, tam wieją złe wiatry, pociskiem dreszczy
Tworzone rany granatowe wzdłuż kręgosłupów nadziei,
Wciąż ciemność prowadzi śladem życia pośród kniei.
Strumienie pytań płyną jak wodospady wzburzone,
U źródła łączą się razem spienione jak szampan
Wykwintny. Chaos myśli zalewa czernią braku efektów,
Zatapia małe stateczki, wirują jak wir, toną strapione.
Przedobrzyłam melodię naiwności, teraz skały
Kaleczą słowa, ranią marzenia, zabijają przyszłość.
W worku kości białe dygoczą jak liście na wietrze,
Pędzę martwa w systemu metrze.
Spadam jak łza obolała na podłoże, rozlewam się,
Jestem już plamą, kałużą, przesiąkam
Krzywym zrostem korzeni, obrastam żmiją zieleni,
Stąpam jak po lodzie, kończę nic nie znaczeniem...
O świcie objawienie.
Rozpostarte przestrzenie -
Wolność, ukojenie balsamem.
Mimo wszystko nie będę potworem ni chamem.
kwaśna
|