podarty wianek
Męczyła mnie.
To był czysty obłęd, musiałam ją
zabić.
Najpierw po cichu, delikatnie
przystawiałam ostrze do jej
nieskazitelnie białej szyi.
Krzyczała; nawet kiedy
dusiłam ją, wokół rozbrzmiewał
smutny krzyk - prośba o
jeden oddech.
W końcu poszła na dno.
Nie wypłynęła.
Może nie miała już siły, a może to
ciężkie kamienie zamiast oczu.
Umarła w ciszy.
Moja niewinność.
po zachodzie slonca
|