In sorte diaboli
umiesz śmiać się prosto w twarz
czas naciska czas
wschodem słońca krwisto-przypieczonym
tak jak kruczy zmierzch
zrywasz się by biec
nic mi do twych wad
wprawdzie dziwią się -
ich cierpkawy smak
non stop karmi ich
nawet gdy nie patrzą wprost,
umiesz śmiać się w twarz
ironiczny cień
bodaj niesmak po sarkazmie
mija jak na drodze znak
tęskni ci się panowanie
nad całością spraw
niczym boski pan władzę masz
to złudzenie brzmi jak kiepski żart
porzuć skromność ujmującą
byle grzecznie nakryć wieczko
grą pozorów w szyku trwać
mimo że świadomość masz
zadrą w tobie tkwi
uśmiech prosto w twarz
policz ile dni
sam przyznałeś to
w jaki sposób wciąż
umiesz ciosać w pień
by cię mieli dość
ci co nigdy nie są wbrew
czerń otula czerń
granatowym zmrokiem spraw
nie dość zręcznych fars
jakby tylko sen
nic mi do twych wad
wprawdzie dziwią się -
cięty odcień słów
gorszy niesie ból
wciąż w zapasie mieć
w każdą stronę bieg
na sto frontów gra
pewnie przyda się
jak rzut kostką po podłodze
coś każdemu na osłodę
dziwny sztuczny miód
zaspokoi innym głód
czemu tylko dziegciu łyżka
jest na dnie kieliszka
tych co nigdy nie są wbrew…
Adnotacje
|