Ulubieńcy...
Nie przystoi mi leżeć,
gdy stoisz nade mną,
wiem że chcesz kłótni,
lecz na pewno nie ze mną.
To Ci w głowie tylko,
gardło swędzi pierzem,
tutaj jak na lotnisku,
lecz czy ja wyglądam na wierze?
Nie mówię nic,
chce się oddalić,
zamykam się przed tobą w pokoju,
chce ciszy,
nie chce się już słowami dławić.
Śledzisz mnie,
czuje twój oddech na karku,
zatruwasz mnie,
mój świat,
chce być sam na ławce z gazetą w parku.
Każdy mój ruch,
każdy krok,
twoja zasługa,
wypływa sok,
me uczucie,
lekarstwo na sługa.
Dręczysz mnie i udajesz,
w sposób sztuczny,
ale zawsze piękny i egzaltowany,
nie nadajesz mi sensu,
jestem rozczarowany.
Testament,
testament,
uwzględnij mnie!!!
''ulubieńcy Bogów umierają młodo''
nie zapomnijcie mnie.
To takie chore i proste,
pisać na kolanie,
drzazga na kartkę
i jakieś wołanie.
Jestem zbyt nie odpowiedzialny,
zbyt chwiejny,
za zupełną utratę już i tak mej kruchej wartości,
wszyscy się zaśmiejmy...
Marpouk
|