''DZWONY PIEKIELNE'' Cz. I, Monolog Myśli-Spowiedź

- Czymże jest miłość? Zadaję sobie pytanie.
Czy to cierpienie przez los nam zesłane?
Jak je ominąć by duszy nie raniło? By łez nie wyciskało?
Chcę żyć szczęśliwie. Ot tak mało.
I cieszyć się każdą przeżytą chwilą.
Moje serce właśnie łzę uroniło.
Nie pierwszą już zresztą i nie ostatnią zarazem,
Wiem to, bo zakochałam się nieszczęśliwie i tym razem.
Mój kochanek przecież miłość innej przyrzekał
Nie mogę oczekiwać by teraz się jej wyrzekał.
Bo i w tym przypadku dusza moja by wielce szlochała
Gdyby tamta bez niego się ostała.
Człek tak stworzony chyba i cierpienie mu wskazane,
A to, co piękne i wzniosłe było zakazane.
Czas by się wyspowiadać za te nasze nieczyste myśli
Byśmy, choć na pozór w duchu byli czyści
Lecz z trwoga idę w to miejsce mi okrutne
Gdyż czuje, że podróż moja ma cele pokutne.
Na spotkanie z „diabłem” samym życie mnie wysyła
Bym się z okrutnym mym losem zmierzyła
I grzechy ciężkie z serca swego zmazała.
Bym próbę ciężką przetrwała.
O to się módlcie do samego Boga
Bo na samą myśl o owym spotkaniu napełnia mnie trwoga.
Ciemne ulice otaczają mnie zewsząd
I nie słychać tu ciepłych głosów dziewcząt.
Tylko szmery tajemne i złowrogie,
A czarcie twarze czają się za rogiem.
Księżyc dziś nie świeci zakryty chmurami mrocznymi,
A ja spieszę z duszą na ramieniu, ulicami tymi.
Powoli się zbliżam do kresu mej podróży,
Jednakże to tylko jej cześć, przede mną jeszcze krok duży.
Jeszcze długa droga, usłana chaszczami,
Obym ją przetrwała. Niech Bóg będzie z Wami.
Niech będzie z Wami, bo mnie już opuścił
Czuję jak dusza moja odchodzi w ciemne czeluści.
Bym na miejscu stanęła już tylko krok mnie dzieli,
Nie byłam tu od ostatniej niedzieli.
Czemuż nie mogę wejść jak przed tygodniem?
Bez strachu i bólu tak po prostu, tak swobodnie.
Jestem przecież tak blisko, a mam ochotę zawrócić
I postanowienie moje o spowiedzi porzucić.
Lecz ktoś drzwi otworzył, już za późno na odwroty
Muszę wejść, a co dalej pomyślę potem.
Już w środku jestem, chłód straszny tu biję
Chcę coś powiedzieć, lecz strach ściska mnie za szyję
Słowa uwięzły gdzieś głęboko w gardle moim,
A ja stoję i ruszyć się nawet boję.
Jest jasno, świece rażą zmęczone me oczy,
Które widzą jednak jak z oddali ktoś ku mnie kroczy.
W czarną szatę do samej ziemi odziany
Widok ten jakże straszny, wręcz niezapomniany.
To on, jest już tak blisko, już uciec nie mam, dokąd
Lecz chociaż spróbuję skryć się w najciemniejszy kąt.
Szukam jakiejś skrytki wzrokiem pomału,
Dobry Boże, co za szczęście, żeś postawił mnie obok konfesjonału.
- Skryła się rychło w to miejsce tajemne
Pełne wzniosłości, chłodu i jakże ciemne.
Spokojna już, że ów czarna postać jej nie zobaczy,
Usiadła w ciemnym kątku, odetchnęła i poczęła płakać z rozpaczy.
Szloch jej cichy przyniósł ukojenie wtem,
Potem zamknęła oczy i przyszedł sen.
Gdzie za „damę ” do towarzystwa robiła
I w grzechu żyjąc, panom ciałem swym służyła.
Nie był to sen spokojny i błogi,
Raczej jakiś horror, co dostarcza trwogi
Jednak koszmar prawdziwy nie w śnie był, lecz na jawie
Gdyż ciało, umysł i duszę sprzedała samemu „diabłu” prawie.
I śniąc potworności, nieświadoma niczego
Nie miała pojęcia o nadejściu „złego”.
„Zło” zaś szło pod szatą z czerni całą
Widząc z dala jakąś postać, wybawienia w niej szukało
I w głowie jego jedna myśl krążyła,
By ta, co przed chwilą ją widział, jego wybawieniem była.
Lecz nim się spostrzegł pustkę przed sobą zastał okrutną,
A w twarzy jego widać był minę smutną
I żal serce jego mocno ścisnął, zamarł w bezruchu
„To już koniec, szansa przepadła” pomyślał w duchu
I gdy tak stał, wytrzymać tego już nie mógł, nie było miło.
Było duszno, gorąco i ciało całe go paliło.
Chciał uciec jak najprędzej najdalej w ciemny głąb lasu,
Jednak musiał coś począć, na ucieczkę nie było czasu.
I spostrzegł wnet konfesjonał w oddali
I pomyślał, iż dobrze będzie widziane, jeśli grzeszkami swymi się „pochwali”.
Ukląkł, więc przy „skrzynce drewnianej z kratką”
Lecz się przeliczył. Wyznanie to było dla niego nie lada gratką,
Nie wiedział jak ma zacząć, więc milczał przez chwilę,
A ona poczuła nagłe ciepło, na sercu zrobiło się milej.
On zaś został ze swej zadumy zerwany
Jej przebudzeniem, w tej ciszy tak dobrze słyszanym.
Jeszcze nie wiedząc, kto po drugiej stronie siedzi
Z trudnością takie oto słowa z siebie wycedził.
- Ciało moje mocno zgrzeszyło. - Swe grzechy wyrzekł cicho.
Lecz zaraz pomyślał, „co on robi? Jakie podkusiło go licho?”
Lecz słowa dalej z jego ust wypływały,
A wyznając tu swoje grzechy, poczuł się tak bardzo mały.
Ktoś właśnie walczył o jego nieczystą duszę
I cierpiał teraz jeszcze większe katusze.
Ból stał się już nie do zniesienia,
Czuł, że jego dusza w coś dziwnego się zmienia.
Lecz klęczał posłusznie przy konfesjonale
I bełkotał coś pod nosem niezrozumiale.
Jak to on cierpi, jak serce go pali,
Nie były to już grzechy,. Raczej się żalił.
Że cierpi okrutni e dusza jego i ciało,
Że życia w jakąś dziwną grę z nim pograło.
Gdy tak biadolił i żalić się poczynał,
Kto po drugiej stronie siedzi dostrzegać zaczynał.
Nie kapłan, co spowiedź powinien przyjmować
Tylko ona – jego nadzieja. Zmienił swój monolog, wiedział już jak postępować
I poczuł ulgę nagłą.
Wiedział, że jego poruczenie teraz spełnić się mogło.
Udając, że nie jest świadom niczego, kto po drugiej stronie siedzi,
O niej, do niej począł mówić i z cicha słowa wycedził:
- Ja cierpię, gdyż kochać pragnę i być kochanym
Lecz „innej” miłość przyrzekałem i muszę być oddany.
Umysł mój grzeszy i dusz a jakże,
A ciało już zgrzeszyło, ach słów mi brakże.
I już nie mogę miłości do tej drugiej powstrzymać
I nawet wręcz nie chcę ciała mego na wodzy trzymać.
Aż wstyd się przyznać, ale chcę grzeszyć,
A co gorsza z grzechu tego pragnę się cieszyć.
- Ona słuchała i w oka mgnieniu
Poznała, kto po drugiej stronie jest na siedzeniu.
Nie chcąc zdradzać jednak swej osoby
By ukryć swą tożsamość znalazła wnet sposoby.
Twarz chustą z głowy prędko zakryła
I w ciszy słuchając „spowiedzi” nic nie mówiła.
On zaś potoku słów z siebie wyrzucać nie przestawał
I zdawać by się mogło, że sam ze sobą tylko rozmawiał.
- Ona figurę ma taką słodką i ponętną,
Że cała sobą do grzechu jest zachętą.
- Słysząc to ona uśmiechała się w duchu
Lecz jednakowoż od razu poczuła skruchę.
Nie mogła przecież. Nie chciała.
By w jedno zeszły się właśnie ich ciała.
- To niemożliwe przecież. To ciężki grzech.
Och Boże! Czemuż to mnie spotyka taki pech?
- On kusił jej duszę słowami grzesznymi
Ona jego umysł zaś wdziękami swoimi.
Oboje biedacy, nie wiedzieli, co z sobą począć mają.
Nie wiedzieli także jak bardzo z losem igrają.
On mówił dużo, ona go słuchała.
On skończył i odszedł, ona sama została.
Pogrążona w marzeniach wywołanych słowami jego
Nie zauważyła nawet nadejścia człowieka obcego.
Co myśląc, że po drugiej stronie ksiądz siedzi
Ukląkł przy konfesjonale gotów do spowiedzi.
Zdziwił się człek stary, co nie miara,
Gdy ze środka wybiegła młoda kobieta, niczym nocna mara.
Wybiegła na zewnątrz, myśląc, że dogonić go zdąży
Lub chociaż śladami jego zanim podąży.
Lecz oprócz pustki nie zastała prawie niczego
Tylko naprzeciw psa z kłami na wierzchu, tak czarnego
Jak noc bez księżyca i gwiazd na niebiosach
I wnet się zlękła psa wciekłego jak osa.
Biegła, co sił w nogach jak opętana
By uciec zdążyć przed złem tego „szatana”.
Serce jej waliło, dusza wariowała,
Nie patrząc, dokąd gna na oślep uciekała.
Myślała już, że skona tu i teraz, że nie doczeka rana.
Aż tchu jej brakło, tak była skonana.
I nagle ratunek dla siebie zobaczyła.
Poczuła wielką ulgę, gdyż ledwo co żyła.
Wąską uliczkę, a za nią drzwiczki małe
Z rzeźbioną kołatką, naokoło białe.
Ni chwili nie myśląc wbiegła do środka
Po drobnych, od mchu zielonych schodkach.
A wewnątrz ujrzała starą kobietę w półmroku
Z kotem syjamskim siedzącym u jej boku.
A przed nią na okrągłym, niewielkim stoliku
Przedmiotów najdziwniejszych było bez liku.
Kurze łapki i karty tarota,
Kadzidła dymiące i kula ze złota,
Księga zaklęć, ogromne dzieło.
A jak by tego było mało coś nagle buchnęło.
Para jak ogień gorąca poleciała,
Aż przestraszona młoda dziewka zemdlała
I padła na podłogę jak kłoda zwalona.
Tu się kończy rozdział i zaczyna kolejna odsłona.


ciąg dalszy nastąpi:)


Lu23

Średnia ocena: 10
Kategoria: Inne Data dodania 2009-01-19 20:56
Komentarz autora:
Napisz wiadomość Dodaj do listy znajomych Strona glówna < Lu23 > < wiersze >
Słoneczko | 2009-01-20 15:19 |
Z niecierpliwością czekam na dalsz ciąg spowiedzi...Pozdrawiam.
Brak komentarzy
Aby dodać komentarz zaloguj się
E-mail Hasło Zarejestruj się