Za lustrem...

Musi być coś w tym,
iż z każdym spojrzeniem
w gładką taflę lustra czuję niepokój.

Matko, podejdź, łzami swoimi
i me łzy otul.
Spróbuj pocieszyć i zmyć płynne kryształy.
I ukochaj mnie,
jak wtedy, gdy byłem mały.

A ty ojcze, kiedyś ty był przy mnie?
Kiedy twoje serce biło jak dziecku naiwnie?
Pewnie ciągle bije...
Jednak czemu po kryjomu?
Dlaczego jesteś i byłeś z daleka od domu?
.
.
.
O nie, co ze mną się stało?!
Dlaczego czuje się jak ściana biało?
Czemu oczy jak róża czerwone,
przebite kolcami i krwią wypełnione?
.
.
Tunel z betonu, jak setki widziałem,
przed źrencami moimi.
Tylko czemu ja to wszystko widzę z podziemi?
I światło jakieś w oddali jaśnieje,
pokazuje mi ażebym się zbliżał śmielej.
.
Oczami wyobraźni widok ten
nękał mnie czasami.
Lecz trzeźwo moja głowa teraz,
ponad tymi marami.
Myśli w rozproszeniu czy skupione raczej?
Cóż za tymi promieniami ciepła?

Pójdę, zobaczę...
Co jeszcze stracę...


peace57

Średnia ocena: - Kategoria: Śmierć Data dodania 2009-06-13 11:37
Komentarz autora: Pierwszy ever
Napisz wiadomość Dodaj do listy znajomych Strona glówna peace57 > < wiersze >
Aby dodać komentarz zaloguj się
E-mail Hasło Zarejestruj się