Szara godzina
Wiesz
czasem przychodzi do mnie taka szara godzina
Otula tłustymi łapskami
ale zamiast ciepła które powinno być
czuję lodowe noże wbijające się aż do kości
Łaskoczą okrutnie
ale nie jest mi wtedy do śmiechu
Z resztą z ust moich wydobywa się tylko głuchy charkot
więc nawet jakbym się śmiała
wcale by to śmiechem nie brzmiało
A po nożach zjawiają się smoki
i te także nie są ani trochę ciepłe
Wyciągają do mnie śmierdzące języki
a z gardeł bucha im para zimna
Drżę
Chcę krzyczeć
ale usta zatykają mi smocze ogony
A w głowie malują się szare scenariusze
Ręce bolą
jakby to one tak szalenie malowały
I chociaż po smokach przychodzą cienie
po cieniach gadające węże
(ale ja nic przecież nie słyszę)
po wężach pada śnieg
a po śniegu deszcz
czuję się samotna
I już nie drżę
Rzucam się jak w agonii
Nie chcę krzyczeć
Chcę rozedrzeć sobie gardło
by cały świat mnie usłyszał
Ale tylko płakać mogę
Jak dziecko małe
szlocham charcząc
I błagam tylko o czerń
A wtedy wszystkie zegary
wybijają następną godzinę
Znikają noże
a potem smoki
i cienie
i węże
śnieg
na końcu deszcz
A ja leżę
na środku pokoju
jak potrącona przez sznur samochodów
Dalej płaczę
Dopiero później do mnie dojdzie
że to wszystko działo się tylko w środku
Aicha
|