Nie w porę
Odeszło zwyczajnie.
Niespodziewanie, jak każdy.
Śmierć zawsze przychodzi zbyt wcześnie.
Nie trwało to długo.
Gdzieś między porannymi wiadomościami
A południowym seansem dramatycznym.
W przerwie na refleksję.
Odeszło w ciszy.
Uznało, że tak lepiej.
W swej dziecięcej skromności
Nie chciało przysłonić
Ani przyćmić żadnej z gwiazd.
Nie zostawiło niczego.
Nawet listu pożegnalnego.
Pomijając tę śmieszną dziurę,
Która niczego nie tłumacząc
Nie pozostawia wątpliwości.
Gasło w samotności.
Skulone gdzieś w najciemniejszym kącie.
Nikt nie otoczył go ramieniem
W obliczu ostateczności.
Nikt nawet nie wspomniał.
Nie płakano po nim.
Nawet natura, choć matka,
została nieporuszoną.
Kwiaty zakwitały tak samo,
Ptaki tak samo.
Zboża tak samo.
Jeziora tak samo.
Tylko noc
Nieodmienna,
Przyobleczona w czerń,
Pamiętała o żałobie.
A przecież było uwielbiane.
Zapraszane na bankiety,
tak często odwiedzane,
obdarowywane różami.
Raz, nawet,
niepostrzeżenie nazwane „wyjątkowym”.
Próbowałam je powstrzymać.
Nie chciałam, by odeszło.
Nawet nie ze współczucia
Lecz wyłącznie egoizmu.
Przyzwyczaiłam się już,
Że biło w mojej piersi…
I choć umarło młodo,
Nie zmartwychwstanie.
Samobójcy nie trafiają do Nieba...
beyond
|