Kochanek
Zastygła łkaniem czerwona sukienka.
Parasol biały w solarnym deszczu,
dogorywa.
Lilija buntowniczo więdnie
otulona wazonem iluzji.
Aż wyszarpał wicher
włosów miedziany blask.
Zbyt nagle, jak kat.
Upadek w pustkę,
odkopany kawałek klepsydry.
Zużyta stalówka przebija pierś,
podobnie strzale.
Uczyniłam kradzież rogu obfitości,
błagalnym zaklęciem.
Wszak lepiej było syreni śpiew nosić,
pnączem na sercu.
Nie śmiałam prosić o więcej,
wyczekując spojrzenia.
Choć pocałowałeś mnie chyba,
kilka wieków temu.
Lidia_Wiktoria
|