Upadek
Och, jakże cudowny był ten wzlot mój ostatni
Jak dobrze, jak przyjemnie było, intelektu pozbyć się balastu
Poza powszechnym pojęciem czasu i przestrzeni się znajdywać
Kiedy cielesność całkowicie mnie zdominowała
Swym obcasem ostrym do ziemi przyciskając
Chciwymi ustami mojego ducha do dna wypijała
Dziś wczorajsze wiersze stoją nieporadnie
Nieufnie na mnie patrząc, dziwią się
Proszę, niech pęknie lustro, a z nim wszelka zdolność do refleksji
Niech odejdą ode mnie resztki dobra
Niegdyś zrodzone w młodym sercu
Dziś tkwi ono w nim jak cierń boleśnie
Już nigdy się nie wzbiję, wiem, wysoko
Dusza jak woda, z brudem w błoto wymieszana
A w niej tylko jęk i hałas
|