panna nadzieja.
Zeskrobuje mnie z łóżka,
wczesnym i pochmurnym rankiem.
Bezlitośnie zdrapuje
jak lakier z paznokcia.
Tłucze moje oczy na miliony kawałków,
które bezwstydnie przechadzają się
po mym policzku.
Nadzieja,
ciągle szukam potwiedzenia,
gdzie tylko się da.
I nie istotne,
że coś żyje lub nie.
Nie istotne,
jestem dzielna...
Jesteś dzielna?
To bzdura największa,
wypluj to słowo,
brudną śliną zmieszaną krwią,
najciemniejszą ze wszystkich
. Co mnie budzi tak wczesną porą?
Nadzieja.
Znana przecież nam doskonale,
wśród licznych ludzi lubiana
, którzy jeszcze wierzą;
jeszcze ufają
że nie żyjemy w bezcelu.
Lubimy nadzieję,
bo warto jest coś mieć
tak po prostu,
bo kiedyś już się sprawdziło i miało.
Rozejrzyj się wokół,
ktoś ciągle goni
niewidoczny fragment wyobraźni.
Swoje własne,
prywatne i wyimaginowane światełko,
za którym podąża.
Szybciej i szybciej.
Bo rywalizacja, wieczna walka,
przetrwanie i byt.
A gdzie nadzieja?
Nie uciekaj.
Uwierz mi, mówię szczerze.
A czy ja ucieknę?
Odrobinkę, tylko na chwilkę - jednocześnie
zrobi to miliony innych,
to samo
lecz na sto i dwieście różnych sposobów.
Ale w celu nam znanym.
Olcz
|