Kochankowie
Piękny rumieniec zdobił Twą twarz ukochana
Gdy przez muślinową zasłonę zetknęły się nasze ciała.
Szukałaś mych zimnych dłoni, co jak wiatr zimowy
Zamknęły ci usta dotykiem surowym.
Skrzyły się łzy pod ciemną powieką
I księżyc zatapiał się w nich okrutnie
Nie dając ci zasnąć w mej lśniącej trumnie
I spocząć przy trupie niegdyś gorącym.
Jeszcze gwiazda jak płomień Boży
Rozpala nadziei nędzny płomyk
Co szloch więziony wypuszcza z Twej piersi,
Lecz chodź do mnie miła, nie słuchaj tej pieśni.
Cóż Ci milszego od moich dłoni,
Słodszego nad warg moich szeptanie?
Widzę w Twych oczach jak w ciemnych zwierciadłach
Ból zbyt ciężki dla Twoich skroni
I naszej miłości opłakiwanie,
Które gorsze jest niźli ziemi łoże.
Czynisz ostatni krok w moją stronę…
Och wybacz mi Boże!
Macharet
|