ciemność w blasku dnia
Nie osądzam Cie kurwa przecież nie jestes temu winny
mógłbyś chociaz sprawić żebym był naprawde silny
zamkniety w czterech scianach i wszechobecnym mroku
Myslenie prowokuje robienie tych bezmyslnych kroków
Chciałem być idealny i nieco ponad miare
Odszedłem bo nie chciałem byc dla Ciebie cięzarem
Nie pamiętam już co naprawde tak boli
I czuje chłód metalu do skroni przyłożonej broni
Pierdole telefony i maile przestań mnie juz namawiać
Nie czuje Cie wogóle chyba nie chcesz ze mną gadać
Nie odpowiadasz za stworzenie tej osobowosci
Wyjasnij mi tylko kwestie mojej wczesnej naiwnosci
Obiecywałeś złote góry teraz nikt mnie nie słyszy
zamiast gór dostałem dół jak skurwysyn
jestem impulsywny przecież znasz moją nature
Tylko gdzie ty jesteś jak Cie kurwa potrzebuje!
To jest dziwne ale prawdziwe sam doprowadziłes do tego
Nie wiedziałem że zrobisz ze mnie coś tak obojetnego
Mówiłes jasno że nie ma drugiego takiego jak ja
A dziś nie moge znaleźć swiatła nawet w świetle dnia
Te Twoje palany sama w sobie klasa
że ją ze zesłałeś to był cios poniżej pasa
wszystko co dobre mnie spotkało zawdzieczam tylko sobie
Tylko nie chciałem żeby znalazła mnie z tą dziurą w głowie
Najlepsi Twoi wysłannicy od przestępstwa nie stronią
Cóż skoro tak...czas najwyższy oswajać się z bronią
skoro dalej nic nie powiesz poleci kilka głów
I dalej nie chcesz zamienić ze mną dwóch słów
takie to trudne? jak mam cie przekonać sam juz nie wiem
My na ziemi mamy trudniej niż Ty w niebie
mam wierzyć niby w co? w tą swietlaną przyszłość?
zjem te tabletki przeciez zaplanowałeś już wszystko
gdzie widzisz mnie najlepiej bo przeciez nie w trumnie
Ile jeszcze tych tabletek żeby nie chcieć umrzeć!
jesli chcesz coś powiedziec to chodź i mnie zbesztaj
Nie dam się ogłupić przykre nie będe jak reszta
cypher
|