Melancholia
chłód studzi promienie zamieniając je w grube pręty więziennych krat
ciemna rozpacz zachłannie, do nagiego szpiku zżera radość
jak gasnąca lampa wreszcie połyka zmęczone walką światło
po najmniejszej iskierce pozostają jedynie w oku plamy
groteskowo kolorowe jak świeże sińce
zdarta maska uśmiechu pływa niczym benzyna w czarnej kałuży
gdy szyby ciężką pięścią wybija złośliwy tłusty deszcz
znów, jak przepaście szeroko otwierają się stare blizny
nie chcące zagoić się rany plują krwią
wyciśnięte mocnym skurczem serca
jak zamknięte długo gryzące mrówki
wydostają się legiony czarnych łez
rzucają mnie do swych trupich stóp
smutku i lamentu skowyczące demony
na mych kościach gra wiatr, uśmiechnięte są hieny
|