Bitwa
Świst przy uchu,
jak noża cięcie,
zbudził mnie.
Lecz wkoło
cicho i ciemno.
Pogrążony jednak
w tajemnicy snu,
oddałem się ku niemu.
Na raz,
na spodzie powiek moich
malowały się obrazy przedziwne.
Walka wielka,
między niebem,
a piekłem.
Lwy, tygrysy,
sączące srebrną krew jednorożcom,
oczy w odcieniu zła miały.
Strasznym i zatrważającym,
była skaza na łbie każdego z nich,
nic nie przekazująca.
Strzelały swym kąsającym spojrzeniem
we mnie.
Lecz nie bałem się!
Ujrzałem wtem lecącą
ku mnie postać mroczną.
Zamiast pary rąk,
cztery ich miała;
skrzydła na plecach,
świecące swą czernią.
Pod nimi świszczał
ogon rubinowy- przyczyna
zapewne zbudzenia mego.
Okrzyk wydał z siebie
nieludzki!
Nie musiałem, nie pragnąłem
zrozumieć, by wiedzieć,
z kim do czynów mi przyszło.
Czart w ogromnym triumfie,
zatrzymał się,
i patrząc na mnie
skrzydłami machał.
Przywodziły mi one
pod nozdrza wonie
stęchlizny, rozkładu,
i siarki.
Zanim usta otworzyłem,
by o istotę wydarzeń zapytać,
na ziemię suchą runąłem,
jak głaz.
Czułem wciąż jednak
ten sam zapach,
zimno, bijące od brunatnej ziemi.
Moje powieki
nagle zrobiły się od spodu
z czarnych,
w czerwono-jasne.
Coś błysnęło wkoło,
huk się rozległ,
i oczy me same się otwarły.
Szatan leciał z powrotem
w ciemną przestrzeń,
z której porażającą postać
przybrał.
Wkoło śmierci więcej,
niż na wojnach świata
w sumę zebranych.
Dzieci wiszące nogami
w górę,
i z ust ich
krew spływająca.
Nogi, ręce,
głowy porozrzucane
na czerwonej trawie.
Żebra lwów i tygrysów
mieniące się
w brunatnym świetle,
z głębi ziemi płynącym.
Za krzewami,
co zamiast liści,
kolce mają,
wirują postacie skrzydlate,
lecz z cienia nie wychodzą.
Spojrzałem w górę.
Kula rażąco białego światła,
wisiała nade mną
w zastygniętym powietrzu.
Srebro i złoto
płynęło od niej
w każdą stronę.
Poczułem ciepło, szczęście,
i gniew zarazem,
płynący z Jego oblicza.
Nareszcie świetność ta,
i na mnie spłynęła.
Wtem znów w mroku stanąłem,
lecz w sypialni mojej.
Ciągle w powietrzu
unosił się zapach
siarki.
Kryspin
|