Nieboszczyk
Jak truchło gnijące, tak umysł jego leży
Jak robaki żrące, gdy ostatni z pacierzy
Zamilknie a duch w swoją stronę bieży
Tak w chwiejnej wieży zamknięty ten co kochać mu dane
Niby żeglarz co bez kursu płynie w nieznane
I słońce zimnej skóry nie ogrzewa
Ani podmuch wiatru nie koi
I niczym posąg, twarz z kamienia przyodziewa
Nie ma lekarstwa na to co boli
Co pali jak płomień
Co ziębi jak lód
Co imię nosi – miłości głód
I słońca promień jak włócznia żołnierza
Gdy ten by Cię dobić, pod krzyż Twój zmierza
I woda jest kwasem
A jadło piaskiem
Choć walczy z czasem
Kark mu pęknie z trzaskiem
Bo martwy, choć żywy jest ten co pechowo
Stał się błaznem losu za Amora namową
Który w swym fachu niedołężny
Wbił Ci w serce miecz jednosieczny
Zapominając przy tym
By wykuć drugi
Choć będąc obytym
Przyznawać się nie lubi
Że chlubić się może
Nie tylko cudotwórstwem
Że wkłada w dłonie noże
I nagradza zabójstwem
Bo co zostać może z człeka
Który bezwłasnowolnie czeka
Aż drugie serce w rytm ten zabije
W jaki jedno serce już bije
Więc pije swe cierpienie żywy trup codziennie
Wewnątrz już martwy, na zewnątrz niezmiennie
33
TrzyTrzy
|