przewrotne
ciągle w te same miejsca jakby nie było innej drogi
kiedy dzień spracowany drzwi przed nosem zamknie
zrzucają moje papcie i w miękkim szlafroku
cyklicznie bezszelestnie wymykają się uparte
i niby po omacku błądzą pod powieką
zmieniają zużyte kolory dziennych obrazów
raz brudną a raz będąc czystą rwącą rzeką
wciskają się w szczeliny rozsądku i zakazów
nie wracają też inaczej jak tylko na słono
nim księżyc za sobą drzwi z hukiem świtu zatrzaśnie
przewrotnie udając że ze mną źle spały obok
i niecierpliwie czekały że w końcu się rozjaśni
szybcia
|