Sen paranoika
Wyrywam się ze szponów wariata
I brodzę w kałużach barwionych krwią
Nieopodal stoi drewniana chata
Za mną śmiechy szaleńców drwią
Szarpię za drzwi i do okien skaczę
A z ran nadal broczy me życie
Kruk nad głową ostrzegawczo kracze
Obserwując zasiada na świerkowym szczycie
Zostawiam za sobą plamę szkarłatu
I rzucam się w przód jak łowny zwierz
Upadam,leżę,twarz w stronę wariatów
Przy chacie już ten co wyje jak pies
Przysiada bestia i spija mą krew
W oczach jego szaleństwo dostrzegam
Przywarł zachłannie,zapiera mu dech
O niczym nie myślę,wstaję,uciekam!
Czuje na sobie szaleńcze oddechy
Pazury szarpią kark na strzęp
Płuca zgrzytają jak drewniane miechy
Paniczny zaczyna ogarniać mnie lęk
Pot perlisty zalewa mi oczy
Przede mną wyłania się obcy cień
Staję,czekam,zaraz doskoczy
Tutaj nie umrę,to przecież sen.
hohenheim
|