Znów pada deszcz
Szukam gdzieś w sobie nostalgii
Tęsknoty i czystej miłości
Nie rozumiejąc ich magii
Nie chcąc widzieć słabości
Kreślę kilka akapitów
Każdy po cztery wersy
Pod przewodnictwem błędnych ogników
Byle nie moje opisać czasy
Czekam na deszcz, by swoją tęsknotę
Wywlec lewą stroną do góry
I jak na zbity pysk się wyrzuca chołotę
Tak chcę, by uleciała w chmury
Zatracam sam siebie w romatyczności
Chcę krwią, a nie atramentem maziać
Po białych kartkach; ja - wrak autentyczności
Jak śmiem cokolwiek sobie jeszcze wyobrażać
I języka swojego też zgrabnie unikam
Nie chcąc być jak nowomodni poeci
Gdzie tylko się pojawię, stamtąd zaraz znikam
Nie akceptując, że czas jednak leci
Już pióra do ręki dawno nie wziąłem
Żeby nakreślić na kartce wiersze
Nie wiem teraz, czy się nie bałem
Że cząstka człowieka została jeszcze
Znów pada deszcz, a mój poeta
Z zachwytem unosi ręce
On już tak ma, głupi wierszokleta
Że cieszy się mrocznej udręce
Gimbus
|