memoria solis ortum
Przypominały mi się obrazy
(Jakby zza mgły wyłaniające
Niespodzianie): najsampierw spacer nieśmiały,
Zaskoczony naszą zuchwałością,
Później zachód słońca, który pojawił się nagle:
Naznaczony czas się zatrzymał i – po chwili,
Która wydawała się wiecznością -
Ruszał nagle z kopyta, bez celu w niewiadomym kierunku.
Palce błądząc po sypkim piasku
Powoli odnajdywały siebie. Początkowo delikatnie,
Później - bardziej natarczywie wchłaniały obecność.
Szum morza nieustannie śpiewał pieśni
Czołobitne, a fale – nieśpiesznie,
W tym samym tempie - kołysały
W rytm słów wypowiadanych na zmianę.
Tytuły książek i sytuacje z życia przeplatały się
Z opowiadaniami, którymi chcieliśmy się dzielić.
Pamiętam wschód słońca, który pojawił się
Znienacka, jakby krzycząc: czas minął!
Macie przed sobą jeszcze tyle dni i tyle nocy!
Na nic przemijania doby wahanie -
Nam nie dość było siebie. Nocy mało i dnia mało!
Dwadzieścia cztery godziny - nie za wiele. Bezchmurne niebo
Przytakiwało, a wiatr z zazdrości
Lekko tarmosił fryzury niesforne. Mówiłaś szybko,
Jakbyś chciała wypowiedzieć wszystkie myśli naraz,
Bojąc się, iż nie zdążysz, że taka chwila nie powtórzy się
Więcej. Miałaś rację: drugiej takiej nie było
W całym naszym wspólnym, nie-wspólnym życiu.
Bose stopy
Pieściły się z piaskiem,
Po którym stąpaliśmy stopieni
W jeden oddech
Morza.
p_s
|