Ballada o nieobecnym Kapitanie
W starej tawernie siedzę już sam
Przy pełnej szklanicy stygnącego grogu
I na swej fujarce szanty cicho gram
Gdy nagle ona pojawia siÄ™ w progu
W swej białej sukni jak morska piana
I z głębią trwogi na bladej twarzy
Mówiąc że szuka od lat Kapitana
Którego okręt stoi przy plaży
Tęsknota była w jej drżącym głosie
A z oczu łzy kapały na dłoń
Chcę go odnaleźć pomóż mi proszę
Może był tutaj , na imię ma John
A barman spojrzał w moja stronę
I wskazał miejsce gdzie pali się świeca
Szarej jak srebro głowy ukłonem
Przed wyjściem w morze wrócić obiecał
Znałem go dobrze przyznać to muszę
Teraz aniołom swe szanty grywa
I wiem że dobrą miał Johny duszę
Więc po spokojnych już morzach pływa
A tu się płomień na świecy chwieje
W rytmie melodii z mojej fujarki
I z tego miejsca chłodem dziś wieje
I nie ubywa grogu już z czarki
Będę żeglował w wieczności całej
Po błękitnych jak niebo morzach
Nim ciebie ujrzę w twej sukni białej
By z tobą odpłynąć razem w przestworza
JanuszJerzy
|