Przed kominkiem
Zawsze o wieczorze,
zasiadam pośród gałęzi,
zrywam liście pytań i robię z nich skręta.
Paląc go tylko pogłębiam,
chorobę egzystencji.
Gdy już oczami nie widzę,
czuję węchem,
kiedy i tego zabraknie,
chodzę po omacku.
Nigdy nie jestem pewien czy w błoto nie wejdę,
Czy nie spadnę w przepaść
łamiąc sobie nogi.
Senna rzeka czysta jak łza dziecka,
smar bulgocze w garnku,
lalki na kominku siedzą
z uciętymi sznurkami.
Nie poruszą się więcej.
|