W przepaści
Pamiętam te surowe krajobrazy
Swoimi krawędziami tnące żłobienia po łzach
Pamiętam chłodną bryzę morza, krzyk mew
Dalekie, miarowe oddechy reniferów
Znających każdy skrawek tamtej ziemi
Siatki porostów, połacie tajemniczej głuszy
Pamiętam ludzi prostych i dobrodusznych
Szarość murów i złoto piasku
Szczekanie psów i krakanie wron
Piękne noce z widokiem na morze
Deszczowe noce ogrzewane płótnem namiotu
To wszystko żyje we mnie
Jest to potworny żytwot
Puls utrzymywany siecią kabli i monitorów
Projekcja następuje po wszczepieniu implantu
Rozrywającego rzeczywistość na strzępy
Gorączka trawi po każdym seansie
A to wszystko przez jeden okruch
Wpadł mi kiedyś w oko
Na moje własne zaproszenie
Chciałem poczuć cokolwiek
Tkwił tam jakiś czas
Nadając mojej tułaczce sensu
Lecz, zgodnie z jego losem
Został wypłukany przez moje łzy
Poleciwszy dalej wiem, że znalazł inne oko
Innego koloru, bardziej mu bliskiemu
Inaczej mrugającego i patrzącego na świat
Okruchowi tam dobrze
Ja chciałbym otworzyć oczy
Zobaczyć znów świat zewnętrzny
Ale wzrok już nie działa
Odmawia współpracy wobec pustki pod powieką
Inne zmysły weszły z nim w koalicję
Mogę więc tylko imaginować, że na tej ziemi
Pośród dzikich skał
W głębokiej przepaści
Leży choć cząstka, lichy cień okrucha
Odpowiednio się rozpędzając, może
Wprowadzę go choć trochę w orbitę siatkówki
Soulkiller
|