Piekielne kręgi Matematyki Wyższej

Pewnego pięknego dnia... oszalałem,
Bo na mgr studia się zapisałem,
Czy byłem naiwny? a może od zmysłów odchodzę?
teraz się męczę i na te zajęcia przychodzę.

I nawet na sesji gładko mi poszło,
dar od losu szczęście mi przyniosło?
Jakieś szroty Androidy, czy Linuxa zdawałem,
ale na takie gówno jak to, to ja się nie pisałem:

,,Wybrane zagadnienia matematyki wyższej''.

Na samą myśl zalewa mnie pot i łzy,
już sama tematyka powoduje, że jestem... zły.
Jak zagłębiam się w ten syf, czuję, jak wchodzę do jakiegoś portalu,
w wymiar, gdzie nawet diabły płaczą i siedzą w pełni żalu.

Rozglądam się, i staram się coś zrozumieć,
Ale mój rozum nie chce działać, jest jak śmieć.
Tu nasza rzeczywistość jest niczym żartem,
jak to przemielić, by nie zostać wariatem?

Wszak tu nie ma nic normalnego, równania różniczkowe,
wyglądają jak obce pismo: takie zniekształcone,
Każdy wzór jest niczym demonicznym wężem,
każdy z moich przyjaciół jest ich więźniem.
Te stworzenia niepodobne są do niczego, to skompilowane,
wyglądają jakby w piekle były projektowane,
One połknęły wszelkie przyjazne proste liczby i działania,
została po nich ciemność, przez co jestem bliski załamania.

Płaczę i nie dowierzam. Nagle widzę światło - moją nadzieję,
czy zwariowałem? czy to się naprawdę dzieje?!
Anioły? To są świetliste równania kwadratowe,
jednak przekształcają się w koszmary nowe.

Gdybym postawił, że mnie uratują, to straciłbym wszystkie szekle,
No tak, kur**! zapomniałem, przecież jestem w piekle.

Teraz wchodzę do sali tortur, cierpienia,
Pojawia się okultysta, który trzyma stare księgi,
nie wiedziałem, że są źródłem mojej męki,
nie mogę znieść tego klimatu, tego szalonego pieprzenia.
Nagle się czuję jak idiota, rozum mnie opuszcza, sam w to nie wierzę!
nie potrafię słyszeć własnych myśli, nagle na stole leżę,

Narzędziami tortur są tu pierwiastki i ułamki,
przyjazne tak samo jak na wojnie granatu odłamki,
Czuję się wypruty z marzeń, przepadła mi ambicja,
zadania są bolesne niczym ostra amunicja,

jestem przyczepiony kajdanami równań do stołu operacyjnego,
wkrótce dowiaduję się czegoś absolutnie absurdalnego.
Wyciągają moje organy na wierzch, pierwiastkami zagłębiają moje rany,
dla nich to tylko zabawa, teraz się zacznie masakrowanie.

Gdy zauważam całkowanie i różniczkowanie,
nie chcę już żyć, dobija mnie na wyrok oczekiwanie,
Pojawia się też demoniczny zwój - podła dywergencja,
Ten syf wygląda jak satanistyczne zaklęcia.
To są jakieś pochodne, i przekształcenia,
Czy to koniec mojego cierpienia?

Niestety, są też obracające się ostrza rotacji,
Mogłem tu nie schodzić. Matka jednak miała trochę racji!
Wykrwawiam się. Nagle świadomość i wspomnienia mnie opuściły,
Wkrótce diaboliczne śmiechy mnie obudziły.

Wkrótce pojawił się sam kat-diabeł, co udaje profesora,
już wiem, że to na ucieczkę najwyższa pora,
Ten już wyciąga swoje narzędzia mordu,
Wiedziałem co to znaczy, krzyczałem: tylko nie znowu!

Sama śmierć podaje mi swoją lodowatą dłoń ze wzorami,
Wyrwałem się z kajdan. Później świat zalał się kolorami.

Cudem rozumu nie straciłem,
nie zwariowałem, i natychmiast studia rzuciłem.
Będę miał traumę przez całe moje życie,
prawie się zabiłem, nienawiść do matmy będzie hodowana skrycie.

Nie wiem po co tu przybyłem i na co mi było to,
To był jakiś koszmar, największe zło.


Średnia ocena: 10
Kategoria: Inne Data dodania 2019-01-27 15:59
Komentarz autora: Kto ma zrozumieć, ten zrozumie.
Napisz wiadomość Dodaj do listy znajomych Strona glówna < wiersze >
Aby dodać komentarz zaloguj się
E-mail Hasło Zarejestruj się