Jesienne księżyce
otwieram okno na zwiędły kwiat róży
na krople zimnego deszczu
na ptaka, co zamilkł – poprosił skrzydła
by przeniosły go w cieplejsze miejsce na ziemi
we mnie cisza i łza
skojarzeń tak wiele
mgła w gamie szarości
myśli pulsujące łkaniem
zaczajona w sobie
wzrokiem spadam do korzeni
do jesiennego drzewa odartego z liści
nie lubię, gdy szarpią nim wichry
nabrzmiałe wodą
w zmowie z krukiem, wroną i przemijaniem
zamykam okno
sama sobie życzę dobrej nocy
zgasiłam światło
wtuliłam twarz w poduszkę
na oko niby wszystko dobrze
strach nie wytrzeszcza ślepiów
mucha nie brzęczy
nie ma plamy na sercu
wywabiłam ją wcześniej
– jeszcze w letnim słońcu
Irena
|