Świt III
Wbiegliśmy na początek mola, gdzieś na końcu świata,
Trzymając się za ręce, ze śmiechem na ustach. Niczym
Dzieci. Jeszcze nam piasek wtórował chrzęstem
Pod stopami. Ona - odwróciła twarz ku słońcu,
Tak jak lubiła. Ja - ułożyłem lewą dłoń z boku, pod bluzką,
W okolicy pępka. Delikanie, chociaż ona i tak się wzdrygnęła.
Jakby wiatr przefrunął pomiędzy materiałem a skórą.
Drugą dłoń, ze ściśniętymi razem palcami, złożyłem
W swoim ulubionym miescu: poniżej talii, z przodu,
Tuż nad kończącą się nogą, najlżej jak potrafiłem,
Na kostce, po prawej stronie. Jej dłońmi przykryłem
Swoje dłonie. Spoiły się z moimi mimowolnie. Lewa,
Jakby samoistnie, zaczęła zataczać koła po brzuchu,
Nieznacznie ku górze, raz zbliżając się ku wzgórzom
Przyzwolenia, zabezpieczonym, tym razem, czarnym
Parawanem aksamitu. (Chociaż gdzie jemu do subtelności
Skóry muskanej ukradkiem). Prawa, nieśmiało, prawie
Niezauważalnie, zaczęła pulsować w rytm jej coraz szybszego
Oddechu, minimalnie rozsuwając palce od siebie,
W nie do końca sprecyzowanym kierunku. Do pierwszego jęku.
p_s
|