drzewoja
pośród pól
w samotności
niebosiężna brzoza
w żalu zrywa
resztki snu
wygłodniałe ramiona
podaje niebu
w rozdygotani e listowia
łapie
chmury
zwiewnych kompanów
nie zaznawszy
wspólnego szumu
wtulenia i zaplątania
jak jej siostry
przydrożne orszaki wędrowców
ni siły
zwartych szeregów
młodego goju
zazdrości
krzywym pniom
towarzystwa klonów
przygięte za młodu
też na koniec
prosto
ku niebu
wznoszą dumne korony
a w kołysce pnia
przysiądzie ich
radującym szczebiotem
i młodość wybije z korzeni
siostrzana
i łaciaty fuks
znajdzie spokojną przystań
tam majtek który rusza
w pierwszy rejs
w jej cieniu
skosztuje łajby bujania
tam złapie za ogon uśmiech losu
co kiedyś był
cudzym nieszczęściem
STEWCIA
|