XI
Zbudowałem
kiedyś szklaną taflę
z której
uwolniłeś mnie
wzlecę teraz
do ciebie marzeniem
jak najwyżej by
nikt nie mógł
skrzywdzić cię
prześlizgnę się po ciszy
czarnego skrzydła nocy
i wyrwawszy ciemne
pióro
opiszę sobą to marzenie
w śnie – jawie
prawie otoczę cię
ciepłym kręgiem ramion
nagle obudzę się
i patrząc
na własne puste dłonie
jak trzcine wiar
przeszyje mnie
dreszcz
i w deszczu zimnych
łez
rzeczywistości
tęsknocie
zwątpieniu
będę spadał
a moje myśli
wyleją się
niczym
woda z pękniętego dzbana
i rozbijając się w kamień
ostatni raz
zza zasłony przeszłości
przywołają mnie
krzykiem dziecka
a ja nie usłyszę ich
pogrążony
aż do swego istnienia
w scenicznym dance macabre
wirujący jak derwisz
aż do samego końca
gdy ciało rozerwie
rozkosz
a chłodna ekstaza
eksploduje milionem kolorów
w chmurę pojedynczych atomów
opadnie
i złamie mnie.
Wtedy upadnę.
PiaskowyDziadeq
|