LOKOMOTYWA
Åšpi na bocznicy lokomotywa,
Wielka, ogromna, rdza po niej spływa,
A nie oliwa.
Åšpi i nie sapie, nawet nie dmucha,
żar z jej zimnego brzucha nie bucha.
Wagonów nigdy już nie pociągnie,
Już o podróżach musi zapomnieć.
A przecież w czasach swojej młodości,
Woziła bardzo dostojnych gości:
Jaśnie hrabiego z jaśnie hrabiną,
Pana sędziego z żoną sędziną,
Oraz ministra, trzech generałów,
Premiera, a z nim doradców paru,
I jeszcze pomnÄ™, razu pewnego,
Pana prezesa Banku Rolnego.
Warszawa-Wiedeń, Wiedeń-Warszawa,
Wieżć takich gości, to była sprawa!
Na stacjach tłumy, krzyki i kwiaty,
Grały orkiestry, grzmiały wiwaty.
PociÄ…g witano i odprawiano
Z wielkim przepychem wieczorem, rano.
Ciągle po szynach rażno się toczył,
We dnie
Lub w nocy,
We dnie
Lub w nocy.
Åšpi na bocznicy lokomotywa,
Drzew gÄ…szcz zielony szczelnie jÄ… skrywa.
I tylko we śnie wspomina tak:
Tak, to-to, tak,
Tak, to-to, tak…
zuza
|