Sorrento
na brzegu stromym, urwisku nad brzegiem
staje się zamęt
otacza go zorza w falbanach z bladego wapienia
piany co z puchu bitego o skały
niby sylwetka Wenus się rodzi
tło
mogłem nie pisać
mogłem nie widzieć
ale brzmi w uszach jak odległy dzwon
sercem bijącym o pustkę milczenia
ale rozbłyska w oczach z zaświatów blask
miedziano-złoty patery, tarczy, rydwanu…
jakby migdałów zapach ma niebo i chmury
drą swą kopułę o szczyty cyprysów nad miastem
ponad pęknięciem zmroku, wśród nocnej ciszy
szpalerem gwiazd w bezkres odchodzi
ta mnogość rzeczy bezwymiarowa
ukrywa skłonem w sobie sekret uśpionych mocy
dymy szarości, sploty przypadków, jak lejce z rzemienia
nadęte poszumy i zamglone widma
kładą się ciężko, zasypiają w piachu, przed mrowiem jasności
znikają w otchłani
koncept dramatu powtarzany co dzień
niby utarty cytat z przebrzmiałego mitu
poduszki głazów odłamane kęsem tytanich uderzeń
fal młotem w cyklach przypływów odpływów
a plan ten kogo, by miękkość wody
pruła na strzępy monumenty klifów?
ab Iove principium, ale gdzie koniec
sam się napędza mechanizm destrukcji
i przestrzeń zmienna jak znamienna chwiejność
podszyciem czasu jest nietknięta bierność
jego znakiem nieuchronna zmienność
początek trwania, ogrom istnienia
abstrakcji ponad potęgą rozumu
wagą ciążenia ku nieskończoności mierzony upływ
nie wody, a czasu
gdy całość przemija, ucieka jak kropla za kroplą
łzawa, słona, cicha
Adnotacje
|