Jak bruzda na cytrynie Boga
Jak przez las szczytów zaliczonych
Zmierzam butem do wyjścia awaryjnego
Gdy deszcz łez własnych mnie przemoczył
Mówię, że nie jestem niewolnikiem umysłu swego
Oj nie, o tak, o nie
Nie chce wspomnień uronić
Czas już porzucić to co zaczęłam
Wyblakłe kamienie mam w drżącej dłoni
Ciało moje do suchej nitki wycisnęłam
Czy to me? Czy Twoje? Czy swe?
Zmęczona jestem już o tak,
Brakiem blasku tęczy co z kropel kleją mistrze
Piasek w oczach zgrzyta oj jak, ale stanę sie
Bruzda na Boga cytrynie najczystszej
Czy już? Czy tam? A gdzie?
Daleko pójdę, daleko zajdę
I w kawałki moje sumienie zmienię
Na elizejskim polu me szklane jabłko znajdę
I zamknę je w puszce gdzie blizn znamienie
insomia
|