Wstaje, zachodzi, wstaje zachodzi...
wcale mi potrzeba jej miłości i uczucia
wstaje, zachodzi, wstaje zachodzi, niezmiennie...
nie rozumiem śpiewu ptaków każdego ranka
czemu trudzą się tak głupie? wszystko daremnie
ich codzienne rytuały - wielka zagadka
wstaje, zachodzi, wstaje, zachodzi, niezmiennie...
nie pojmę heroicznego wysiłku mrówek, całych tysięcy
swojej królowej oddanych i służących wiernie
...
z bardzo ciężkiej pracy do jeszcze cięższej nędzy
wstaje, zachodzi, wstaje, zachodzi, niezmiennie...
życie bezdomnych ciągle na włosku wisi zadartym
chełpi się zależnością sciętą bezpowrotnie
błysk wolny puszcza, zewsząd niestety obdarty
wstaje, zachodzi, wstaje zachodzi, niezmiennie...
sztuka ptactwa, mrówcza praca, życie bezdomne ,
pozbawione sensu, w idealność się zmienia
umysły stręczy na nieskażitelności chłonne
arkadyjskich krągłości wyjętych spod cienia
wstaje, zachodzi, wstaje, zachodzi, niezmiennie
mą krew podgrzewa tylko miłość... potajemnie
Borkoś
|