U kresu
Może
byliśmy tam
przed Mesjaszem
W tej małej chatce
Gdzie pies przyjacielem
Gdzie jabłoń
uśmiecha się
pokarmem wieczności
Później
rozlewisko piasku
Nie wspiera już
niebieski tron
w decyzji o życiu
w wyborze śmierci
Nad nami
gnają na oślep
iluzje przejrzyste
Po taflach nieba
skruszonych prawie
w elementarny proch
Eucharystią czasu
mrugają mgławice
nieboskie świętości
Wygaszony śpisz
niespokojnie
na piaskach zwątpienia
przesypując przez palce
ich krzyk
Nie chcesz słyszeć
i boisz się
Czekając na lawinę
siebie samego
Nasza apokalipsa
prywatny kataklizm
godny ukrycia
za ścianą tłumu
Tu - nie ma tłumu
Nie widać nas
gdy z wolna konają
konają oddechy
Lidia_Wiktoria
|