Na krawędzi
Siedziałem na brzegu wanny
Przyglądałem się niemo
Jak wir, coś bełkocząc, długo żegnał się ze mną w odpływie
Jeszcze przed chwilą
Ze zmrożoną w żyłach, jak górski potok, krwią
Siedziałem na krawędzi nad głębiną
To nic, że nikt nie przyszedł, aby przytulić moje nagie ciało
Bo wtedy coś zrozumiałem
Poczułem się wdzięczny, nagle, tej nocy
Cały drżąc, jak niemowlę płakałem
|