Taniec ze śmiercią
Stoję naprzeciw postaci okazale czarnej
która przygląda się mnie - kruchej i marnej
Płaszcz poszarpany powiewa nieznacznie
Patrzę w Jej puste oczy spokojnie i bacznie
Wyciągam do niej w życia ofierze dłoń
Spogląda na nią, marszczy w zdziwieniu skroń
Lecz nim szpony swe wyciąga, cofam się o krok
Chowam się w moich wątpliwości głuchy mrok
Nie mam odwagi, by udowodnić, że jestem tchórzem
Zdobyć się na nią kiedyś w końcu muszę
Więc wychylam się z ciemności znów dłoń unosząc
Wszystkie krzyki we mnie apatycznie znosząc
Lecz kiedy Śmierć mi już w usta dyszy chłodem
Słychać mój krok po posadzce w mrok spowrotem
Tak w chorej wyobraźni się z nią droczę
Przez co w krwi swojej duszy poranionej broczę
Kolejne cięcia wyimaginowane zadając
Swoje upokorzenie we mnie pogłębiając
Me niezdecydowanie doprowadza Czarną Postać do wściekłości
Stoję w duszących oparach jej wszechogarniającej złości
Widzę, jak się zbliża, choć nie robię kroku
Jej przerażająca twarz już wyłania się z mroku
Lecz ja się nie boję, co kolwiek potem będzie
Czy będę nigdzie - czy może wszędzie
Nie boję się, lecz spokój ogarnia mą duszę
Wiem, że niczego już nigdy nie muszę
W pseudoheroicznym geście podaję jej dłoń
Groteskowy uśmiech odkrywa zęby i wykrzywia jej skroń
Tak w tańcu duszona czarnym płaszczem mylę kroki
Już nie ma dla mnie żadnej powrotu drogi
Tak, to ostatni drżącej muzyki szeptów takt
I w końcu cisza - jakby podpisany ostatni pakt
suicide
|