Pozwól odejść
czyżby koniec?
coś pękło jak napięty sznur;
skała, kiedy ziemia drży;
jak tarty czasem z cegieł mur
od niepamiętnych setek dni...
czy to koniec już?
coś trwało i nie będzie trwać?
mimo obietnic, że na zawsze to,
runęło jak stawiany domek z kart;
uciekam dziś daleko stąd...
więc
pozwól odejść
zgasić światło
tak zwyczajnie,
prosto, łatwo
zamknąć drzwi
daj mi odejść
wolnym krokiem
bez pospiechu
gdzieś za rogiem
zgubić cię...
pamiętam wciąż ten pierwszy dzień...
za nami tysiąc mil i wiorst,
na przemian układ: blask i cień,
zderzenie armi, światów dwóch -
nie dobrał nas w ogóle los,
aż w końcu pękło coś na pół...
więc
pozwól odejść
i zapomnieć,
poczuć ulgę,
znów się podnieść,
żyć od nowa...
daj mi odejść
tak bez słowa,
przestać kochać,
beznamiętnie
mijać cię...
ale ty
nie dajesz mi spokojnie śnić,
gdzie idę ja, tam idziesz ty...
gdzie spojrzę, widzę twoją twarz...
chcę uciec, a nie mogę biec...
cholernie z ciebie podły gracz -
wplątany ja w twą zgubną sieć
pozwól odejść
bez amoku,
kamień w wodę,
daj mi spokój
pozwól odejść
póki czas,
nie ma sensu
już w tym trwać
byle być...
Adnotacje
|