Do wiosny
dlaczego wciąż się spóźniasz, tak długo nie przychodzisz,
bezdusznie każesz czekać już tyle dni na siebie...
dlaczego się nie zjawiasz, a kalendarzem zwodzisz,
pozwalasz prawie zwątpić, że w końcu będzie lepiej...
jak można ot, tak zwlekać i gdzie się sprytnie chowasz;
czy gniewasz się na kogoś, że nadal nie przybiegasz...
czy zapomniałaś o tym, że już najwyższa pora,
że ktoś na ciebie czeka, że tęskni i umiera...
bo ja mam dość już zimy i szaro-brudnej bieli,
minus dziesięciu w nocy, i śnieżyc i zawiei,
i coraz trudniej znoszę jej dokuczliwe chłody,
i brak mi cierpliwości i na nic już ochoty...
zmarznięte drzewa w parku i ludzie na ulicy,
i beznamiętny smutek nie rozgrzewany niczym,
mrożący marazm wokół przeszywa świat do kości
i wszystko to przez ciebie nie może się zakończyć...
bo ty wciąż nie przychodzisz; jak można się tak wahać,
może masz jakiś powód, że wcale nie przybywasz...
bezdusznie każesz czekać, jakby to trwało lata,
czy tak zwyczajnie na złość nas w niepewności trzymasz...
jeżeli ktoś cię skrzywdził, nim przyszło zeszłe lato
i teraz nie chcesz wrócić, bo mogłaś się obrazić,
to ja z całego serca przepraszam cię dziś za to,
byś tylko się zjawiła; nie daj nadziei stracić...
a mnie się marzy zieleń, soczysta miękka trawa,
kolory polnych kwiatów, ich dojmujący zapach,
mglistych poranków lekkość, ciepłych wieczorów echo,
skowrończe śpiewogranie, w bocianich gniazdach klekot...
znów słońca ciepło tchnie radość w smutne serca,
a w parkach i ogrodach zabrzmi pogodne scherzo...
jednak te sny o wiośnie wciąż chowam pod poduszkę
bo spóźniasz się przesadnie, i spóźniasz się okrutnie...
Adnotacje
|