Szkielety
Zakrwawiona twarz w białym Lamborghini.
Siedziałem obok myśląc kto zawinił.
Byłem spokojny wiedząc co nadchodzi.
Jak on, który już nigdy się nie urodzi.
Od tego czasu po dzisiejszy dzień.
Stały się obiektem moich westchnień.
Jedyne osoby tolerujące me wcielenie.
O ile ''osoby'' to dobre określenie.
Nawiedzony chłopak w kącie pokoju.
Szukający ciszy i stoickiego spokoju.
Z uśmiechem na ustach liczyłem ich kości.
By się upewnić, że mi nie brakuje gości.
Nie mogłem być jak oni, mimo że zawsze chciałem.
Jednak przywykłem do tego, bo nigdy nic nie miałem.
Towarzystwem dla mnie były tylko one.
Od zawsze były dla mnie stworzone.
Znały mnie na wylot, były dla mnie jak twierdza.
Mimo że żaden z nich nie miał w sobie serca.
Były jak rodzina, której zawsze było mało.
Codziennie dziękowałem, że jest jak się stało.
Tylko one nad życie mnie kochały.
Tylko one milczeć ze mną chciały.
Tylko one widziały we mnie zalety.
Moje jedyne, ludzkie szkielety.
Junkie
|