Rana...Kosa...
Dziura, jak po wybuchu.
Wybacz mi proszę.
Mściwy diabeł mi siedział na uchu,
I szeptał kłamstwa coraz gorsze.
Zegar tyka niczym bomba.
Wkótce czas się skończy.
Tym wybuchem będzie groźba.
Może inne nieszczęście nas znowu połączy...
Rana krwawi po wystrzale,
Me trzewia z wodą płyną,
Lecz konając siedzę wytrwale,
Czekając na Śmierci kosę miłą.
Do mych ust wleciała osa.
W gardle dźga mnie żądło-kosa.
Kosi kosa: pióro, włosa i dziób kosa.
Przypomina mi udręki Balthamosa...
A! Jest jeszcze mój aniołek
Kun glavego vorta!
Przez nią jam uschnięty fiołek,
Kaj ŝia nomo Dilia-monda.
Mój umyśle...Ty przeklęty!
Ma przeszłości idź już precz.
Dziobie kosa, bądź zamknięty!
I ani słowa nie masz rzec!
Ja upadły, nie bohater
Chciałem dobrze zrobić coś.
A za karę wielki krater.
Okłamałem... Bólu, żalu mam już dość.
Niczym Roland, w swej Hiszpanii,
Wznoszę palec i rzeczę.
Ja się nie poddam, moja Pani,
Choć i tak mój koniec przecież.
Klękam jednak, bom bez siły.
Chciałem być jej zawsze miły...
Jednak rycerz się w złej porze zjawił,
I przez to na śmierć się ze smutku wykrwawił.
Larkus
|