Będąc pustym wśród pustych
bezdennie głęboki worek mojego ciała
zakryty jest szarym wiekiem powinności
nad którym wzlatuje mój bezosobowy dech
z zza korony drzew
z zza złocistych nieba krat
z zza migoczących gwiazd
z zza dalekich czarnych plam
uśmiech się stwór i jęczy wyniośle
zawiesza oko w tumanie, tumanów
widząc wszystko to czego tak nienawidzisz
a pod sromotą i upadkiem
za gomorą i dostatkiem
w lesie małym i dalekim
na polanie zmartwychwstałych
uśmiecham się wprost w twarz potwora
i po brzegi napełniam się zielenią
kwitną we mnie raje Adamowe
wytryskuje ze mnie święta woda
a skóra zamienia się w zbroję
i wracam
i pędzę
i idę
i trwożę
i gubię już litery
i gubię mą zbroje
i gdzieś zanika zieleń polany
a ja wylewam, wylewam mą święta wodę
by stać się znów pustym pomiędzy pustymi
kakim
|