Boso do kamossy
O nocy świtem boso idę
do Kamossy .....
Ty jak ja uczeń Fidiasza
otrzysz nóż o nóż
nigdy się nie zamienię twarzą
z Zenem
jeszcze zbieram seleny
jeszcze szczebiot duszny
uszom ...
Moim czcionkom trzeba wprawy
by wejść na kamienne wzgórze
Kamossy...
rubinowe ściany znaczone centkami
allegro andante ...cisza
zapadła w sen
tylko w sercu wielki
niepokój porosłem
liśćmi ...
Na moje ciało położył się
księżyc...
i zejść nie chce
Ty bądż nie masz odwagi
morzem tyleż grzeszny
i nie pokorny...
Muszę wciągnąć spodnie ..wszak
spędziłem noc w Kutnie...
to było pużniej ze
stołu Parnasa spływałem
deszczem....
Byłem zielony i miałem kamienne
oczy ...
na ścianie książek ruch
i żywe mole pruchna
sypią złocą poezye
O zenit i pokłon proszę kapłanie
teraz wchodzę w wszystkie
sfery błękitu ....
tak głębokie nie przeniknione
astro i fizyczne ...czoło
Ty tak w ręku czułeś
moje ciało
napiłem się wody z Nillu
dłonią suchą ...
krew w żyłach płonie
Otwóżcie drzwi ja z gwiazd
krzyczę Panie ...
boso idę do Kamossy
najem się małży zapłaczę
moim ustom trzeba poezji
moim członkom trzeba
wprawy i coś więcej...
Białe moje ciało
ja się spowiadam od Constanta
na Krymie ....
modlę się nad czaszką poety
moja Matko Matko płaczę
na skrzypcach de - dur
tęstnię do starego boru
Zal i paciorki dębowe
w twoich palcach ....
Wysokim platanem wstaję młody
roztańczony dandys
w tłumie duchów ......
pełzających w płótnach
złoconych słowami
odbierasz mi wiek młody
otwierasz niebo
Białe moje ciało grób
z drewna...
studnia z kamienia niesie
głos praojców naszych
Tam żywota i wody krasiwe
twój język męki spowiadam
czuję ...
tyś anioł z urwaną stopą
wszystko jest inne
niż było....
W uszach ołowiany dzwięk
wypalony mit Makiavelliczny
To ja ten sprzeniewierzony
autsaider ...
J A G
JAG
|